Call of Juarez: Gunslinger - Bardzo smaczny Spaghetti Western
Dziki zachód nie jest zbyt często poruszanym tematem w grach, jednak nie można narzekać na brak dobrych produkcji o tym settingu. Mamy trochę gier z otwartym światem (Red Dead Redemption, Gun) czy też bardziej zamkniętych, jak Desperados: Dead or Alive. Nie brakuje też takich potworków jak Western Outlaw.
Polski developer, Techland również chciał stworzyć swój tytuł osadzony w czasach dzikiego zachodu, co w 2005 poskutkowało udanym Call of Juares. Po 4 latach wyszły równie udane Więzy Krwi, stanowiące prequel wydarzeń pierwowzoru. Ktoś w Techlandzie najwyraźniej uznał, że westerny są słabe i bez sensu, ponieważ następna część, The Cartel, działa się w czasach współczesnych, co sprawiło, że Call of Juares stał się kolejną, nowoczesną, generyczną grą bez polotu, na którą nie warto choćby zawiesić wzrok.
Na szczęście, Techland się opamiętał, tworząc Gunslinger, którego z czystym sumieniem mogę nazwać najlepszą grą z serii i jednym z najlepszych growych Westernów w ogóle.
Podczas, gdy pierwsze 2 części były bardziej standardowym i klasycznym Westernem, to Gunslinger zaoferował nam coś, co rzadko można spotkać w grach, czyli Spaghetti western.
Charakterystyczne cechy tego gatunku przejawiają się w niesamowitej brutalności, czarnym humorze i nihiliźmie moralnym, a także w niskim budżecie.
Wszystkie te cechy posiada Gunslinger, wraz z ich zaletami i wadami.
Fabuła opowiada, a raczej ją opowiada Silas Greaves, który przybył do pewnego baru i obecnym w nim osobom snuje opowieści o swoich wielkich przygodach i czynach. Dzięki motywie opowieści nigdy nie będziemy czuć się znudzeni ani zmęczeni, ponieważ Silas rzuca nas po różnych niesamowitych miejscach. Sam motyw nie wpływa tylko na brak monotonii.
Motyw opowieści ujawnia się w każdym elemencie gry. Oraz po bokach jest poszarpany jak stare kartki książki, a podczas otrzymywania obrażeń ekran jest zalewa się czerwienią, tylko jest przedziurawiany jak przestrzelona kartka papieru. Grafika w grze jest bardzo dobra, a na dodatek posiada unikalny komiksowy sznyt, dzięki czemu w ogóle się nie zestarzała. Często można zauważyć mocny kontrast między elementami na ekranie np. czerwone poncho Silasa na tle brązowego miasteczka.
Zmian stylistycznych nie uniknęła nawet rozgrywka. Przeciwnicy przed śmiercią na chwilę zawisają w powietrzu w chmurze krwi, po czym upadają.
Call of Juarez: Gunslinger wyróżnia się interesującym sposobem narracji.
Greaves zazwyczaj mocno ubarwia swoje przygody, przez co w grze często będziemy raczeni różnymi zwrotami akcji. Jeśli kowboj twierdzi, że walczył z dwudziestoma bandytami, to właśnie tylu wrogów będziemy musieli pokonać, nawet jeśli w rzeczywistości było ich pięciu.
Czasem zdarzy mu się też pomylić w wydarzeniach, co skutkuje tym, że jakiś słuchacz może go poprawić i zamiast mierzyć się z Indianami, pojawiają się rewolwerowcy. Czasem też będziemy przechodzić jeden etap kilka razy, tylko że w zupełnie innych wydaniach.
Cieszy też niesamowite przywiązanie do detali: Gdy łowca rozpoczyna opowieść, to krajobraz dosłownie buduje się na naszych oczach. Gdy zaś wspomni o tym, że zamiast wspinać się po skałach, użył drabiny, to nagle z nieba sfrunie ów drabina, której użyjemy.
Rozgrywka jest świetna. Strzelanie z broni jest niesamowicie satysfakcjonujące i często zamiast celować w jakiś czuły punkt np. głowę, to strzelałem w okolice brzucha, aby "Ultra-przemocy" stało się za dość.
Arsenał jest dość spory i nie pozostawia niedosytu. Rewolwery, strzelby i laski dynamitu zadowolą każdego łowcę.
Mamy także do dyspozycji 3 drzewka umiejętności, które odblokowujemy doświadczeniem, zdobywanym poprzez zabijanie przeciwników. Dotyczą one umiejętności strzelania ze strzelby, jednym rewolwerem i dwoma w obu dłoniach. Oprócz podniesienia statystyk broni, to mamy też do odblokowania bonusy, które zmieniają nasz styl rozgrywki. Zdobyte doświadczenie najbardziej nam się przyda w trybie Nowa Gra+, który jest znacznie trudniejszy od podstawowych.
Nie zabrakło też ikonicznych pojedynków w samo południe, które opierają się na zręczności i unikaniu kul przeciwnika w zwolnionym tempie. Spowolnić czas też możemy w trakcie zwykłej gry, ale jest go bardzo mało, więc należy rozsądnie z niego korzystać.
Jak wcześniej wspomniałem, Spaghetti westerny nie miały zazwyczaj wysokiego budżetu, co tyczy się też niestety Gunslingera. Postaci nie ruszają ustami, tylko Silas podkłada im głos, a lokacje czasem bywają za mocno zamknięte. Zrezygnowano też z otwartych poziomów z pierwszych 2 części.
Brutalność jednak też jest na swoim miejscu. Wrogowie tryskają posoką w dość przerysowany sposób, dzięki czemu klimat spaghetii westernów pozostał nienaruszony.
Często mamy okazję poznać postaci, które rzeczywiście istniały i ujrzeć ich losy. Sojusznicy i często szaleni wrogowie są napisani w komiksowy sposób, a także nie stronią od czarnego humoru. Nie udają, że aspirują do bycia więcej niż postaciami, które poznamy i zapomnimy w kilka minut, więc wpasowują się do opowieści
Nim zajdzie słońce, wyruszam w drogę.
Przez 5 ostatnich lat nie dostaliśmy żadnej nowej odsłony, jednak Techland nie aż tak dawno odzyskał prawa do marki, więc najprawdopodobniej oznacza to powrót Call of Juares. Mam nadzieję, że dorówna swoim westernowym poprzednikom, a nawet je przebije.