Devil May Cry 1 - styl starych nastolatków
Dziś, gdy growi twórcy chcą podjąć się stworzenia tytułu, który będzie po prostu cool i można wręcz powiedzieć, że młodzieżowy, to wychodzi im to zazwyczaj... źle. Nie wspominając już o sprzedawaniu zabawnej otoczki podczas samej prezentacji gry, która nie zawsze jest adekwatna (HOW COOL IS THAAAAA z konferencji EA Play będzie przez dłuższy czas kołatać w mojej głowie). Krojąc też grę pod młodszego odbiorcę, tworzą coś żenującego, a nawet czasem niepotrzebnie patetycznego.
Capcom jednak nigdy nie miał z tym problemu. Od początku swojej działalności tworzył lekkie fabuły z postaciami wyrwanymi z kart komiksów, które uwielbiały miliony i uwielbiają do teraz.
Jedną z ów postaci jest Dante, główny bohater Devil May Cry. Z samą grą wiąże się interesująca historia, ponieważ początkowo miała być kolejną odsłoną Resident Evil, jednak projekt do tego stopnia ewoluował, że stworzono zupełnie nową markę.
Fabuła nieskomplikowana i spójna, czyli jak w większości gier Capcomu.
Gra ona rolę drugorzędną, a esencją gry są dynamiczne walki inspirowane Dynasty Warriors i bijatykami.
Mamy więc do czynienia ze slasher'em, zatem główna czynność, jaką wykonujemy to walka z przeważającymi siłami wroga. Nasze główne narzędzie mordu to miecz, ale możemy używać broni palnych, które zadają mniejsze obrażenia, choć pozwalają nam utrzymać wysoką ocenę.
Gra dzieli się na misje, a wykonanie każdej jest oceniane według skali gry, od D (Dull) do S (Supreme).
Ocena jest wyliczana na podstawie czasu potrzebnego do przejścia danej misji, zebranych "czerwonych kul" (w grze są one walutą), "stylowości" walk, użycia przedmiotów i odniesionych ran. Powinno nam zależeć na zdobyciu jak najwyższej oceny, ponieważ za nie dostajemy więcej kul, za które kupujemy wiele przydatnych ulepszeń.
Z czym przyjedzie nam walczyć? Capcom i tym razem nie zawiódł: Ogary, zabójcze marionetki, duchy czy inne powykręcane monstra świetnie wpasowują się w klimat gry.
Bossowie też dobrze wyglądają, ale za to mają inny problem - trzeba z nimi walczyć 3 razy!
Nieważne, czy jest to przerośnięty pająk, zły brat bliźniak Dantego, Nelo Angelo czy finałowy boss, zawsze możemy mieć pewność, że spotkamy się z nimi 3 razy. Walki zawsze są odrobinę inne, jednak nie widzę sensu ich powtarzania. Niektóre są nieźle zaprojektowane, niektóre to tępe okrywanie przeciwnika gradem pocisków, jednak nic nie tłumaczy obsesji Capcom'u na punkcie trójek.
Poziom trudności jest dość wysoki na poziomie normal. Nie jest tak ciężko, jak mówi wiele opinii, aczkolwiek należy się mieć na baczności i być skupionym na mocno zaakcentowanych unikach i atakowaniu w odpowiednim momencie. Prawdziwe trudności może przynieść tryb hard, a najwyższy, Dante Must Die to już wyższa szkoła jazdy.
Chwile, w których jesteśmy przybici do ściany pomoże nam okiełznać Devil Trigger. Po wywołaniu go, Dante na krótki czas zamienia się w prawdziwego demona zadając o wiele większe obrażenia, nasze zdrowie się regeneruje i możemy korzystać z gamy potężnych ruchów. Po zdobyciu rękawic Ifrit możemy też aktywować Devil Trigger, który jest bardziej nastawiony na zadawanie powolnych, ale potężnych ataków.
Bronie palne również nie zawodzą, Oprócz klasycznych pistoletów czy shotguna, mamy działo zasilane energią magiczną z DT oraz karabin używany wyłącznie w wodzie.
Będzie on tylko przydatny w misjach pod wodą, które są okropne. Bez powodu oś Y się zmienia, są nieczytelne, a Dante daje się kierować jak czołg. Oczywiście o jakichkolwiek atakach mieczem i taktyce możemy zapomnieć, ale na szczęście są krótkie.
Muzyka jest świetna. Doskonale pompuje nam adrenalinę i nakręca walkę. Dźwięki otoczenia, odgłosy broni i potworów też są dobre, jednak mam wrażenie, że są w zauważalnie niższej jakości niż muzyka.
Mimo 17 lat, grafika trzyma się naprawdę dobrze. Efekty, animacje i filtry są niczego sobie. Jedyne co mocniej rzuca się w oczy to dość niska rozdzielczość tekstur, ale jak na 2001 jest świetnie i tylko Sons of Liberty może pobić DMC 1.
Jeśli dobrze poszukamy, to może trafić na sekretną misję. Są one krótkie i zazwyczaj polegają na zabiciu przeciwników w określony sposób lub pod limitem czasowym. Pierwsza rzeczywiście dała mi mocno w kość, ale dalej jest już prościej.
W kość też mogą dać elementy platformowe. Mimo tego, że kierowanie Dante'm jest całkiem wygodne i podczas normalnej gry nie przeszkadza, to na platformach często możemy utknąć psując tym samym swoją końcową ocenę, na którą wpływa również czas misji. Na początku rzeczywiście mogą frustrować, ale po zdobyciu umiejętności podwójnego skoku i latania łatwo możemy sobie z nimi poradzić.
"She keeps it pumpin' strait in my heart."
Zwieńczam tę recenzję cytatem Nirvany, bo widzę między nią o DMC wspólne mianowniki: Oboje są bezpośrednie, proste w przekazie i... po prostu cool. DMC 1 osiągnął spory sukces i Capcom nie poprzestał na tej części, aczkolwiek następne przygody Tony'ego Redgrave'a diametralnie się różnią od poprzedniczki.