Gears 5 - Moja Recenzja
Seria ma ten osobliwy problem, że jej rozgrywka niespecjalnie się przez lata zestarzała, bo współczesne trzecioosobowe strzelanki z systemem osłon nie zmieniły się za bardzo od czasów
pierwszych Trybów Wojny, które ten gatunek pomogły formować. Dlatego też Gearsy nie musiały się tak zmienić jak np. taki stary God of War, który zestarzał się dość mocno i totalna przebudowa formuły rozgrywki bardzo nowej części pomogła. Ale takie Gearsy mechanicznie trzymają się dobrze i wynajdywanie na nowo koła… zamachowego piły na Lancerze wydaje się bez sensu. Ale o ile gra się nie zestarzała to po tylu odsłonach może się zwyczajnie znudzić i dokładnie takie odczucia miałem w pierwszych godzinach kampanii Gears 5. Ta recenzja musi więc znaleźć odpowiedzi na pewne pytania. Na przykład: czy w dalszej części się to zmieniło? I czemu ta gra nazywa się Gears 5, a nie Gears of War 5? Dobra, zajmijmy się na szybko tą drugą kwestią. Twórcy twierdzą, że robią z Gearsów większą markę, bo poza głównymi odsłonami istnieje też mobilne Gears Pop i powstaje turowe Gears Tactics, więc dla porządku serię główną nazywają po prostu Gears, bo i tak wszyscy tak o tej grze mówią.
Ja sądzę, że mają swoich odbiorców za idiotów i obawiają się, iż ludzie mylą Gears of War z God of War, bo co za dużo tych “of Warów” to nie zdrowo i konsument wyda pieniądz nie tam gdzie trzeba, więc zmienili na Tryby i chociaż nadal są one o wojnie to tej już w nazwie nie ma. Gears 5 podejmuje opowieść… tu niespodzianka - gry z innej serii o innej nazwie, czyli Gears of War 4. Nadal jest to takie Gears of War: Nowe Pokolenie, więc mamy Jamesa Dominica Feniksa, czyli syna protagonisty oryginalnej trylogii - Marcusa Feniksa oraz jego znajomych, ale i stara gwardia z Marcusem na czele ma swoje liczne wystąpienia. Tym razem kierujemy jednak działaniami więcej niż jednego bohatera, bo na początku wchodzimy w buty protagonisty czwórki, czyli Jamesa Feniksa, ale większość gry gramy jako jego przyjaciółka - Kait. Co miłe - tak jak te młodsze postacie trochę mnie irytowały w czwórce tak tutaj chyba nieco dorośli albo zostali lepiej napisani, bo ich uszczypliwości są zabawne, a relacje lepiej się obserwuje. Sama opowieść jest zresztą dość przyzwoicie skonstruowana - chociaż, oczywiście, nie wychodzi poza schemat ludzi walczących z szarańczopodobnym Rojem i tym, że jak zwykle i ludzie mają jakieś swoje straszliwe, mroczne tajemnice, abyśmy mogli je odkryć. Banały, ale dobrze podane. I jeśli zapomnieliście, tak jak ja, co się działo w poprzedniej odsłonie to w grze są filmiki odświeżające zarówno ostatnie wydarzenia jak i całą historię serii.
Gra posiada kinową, polską wersję językową, która generalnie nie jest tragiczna przez większość czasu, ale momentami jakieś epitety albo inne zwroty przetłumaczone są przedziwnie i skręcają sobie kark na niedokończonych próbach przełożenia żartu w coś co miałoby sens po polsku. No dobrze - ale jak się w to gra? Oczywiście Gearsy już dawno porzuciły swoją szaroburą stylistykę, ale te są chyba najbardziej kolorowe i różnorodne - co mi akurat nie przeszkadza. Do tego na Xbox One X rzecz chodzi w 60 klatkach na sekundę, więc już pierwsze doświadczenia są przyjemne. Ale i dość standardowe - szybko znowu trafiamy do strefy wojny w miejskim środowisku, znowu potwory są wszędzie, poboczni żołnierze bez imion istnieją tylko po to, aby ginąć, a nasz oddział przebija się przez kolejne budynki, alejki i place będące
arenami wypełnionymi osłonami, zza których możemy się ostrzeliwywać. Gears 5 nie zaczyna się jakimiś robotami na wsi jak czwórka i od razu uderza w znane tony, więc łatwo poczuć się jak w wypełnionym ćwiartowaną Szarańczą domu, ale… muszę przyznać, iż ja poczułem się znużony. Na szczęście twórcy zdecydowali się nieco namieszać w formule.