GHOST RECON BREAKPOINT - MOJA OPINIA
Poprzednie Ghost Recon Wildlands było grą osobliwą. Z jednej strony najbardziej surową postacią tak zwanego Ubi Game, czyli sandboksowej gry Ubisoftu - z ogromną, otwartą mapą obsypaną znacznikami reprezentującymi podobne do siebie czynności. Rzecz dość nużąca w pojedynkę i zaopatrzona w szczątkową fabułę o krzywdzeniu karteli narkotykowych w Boliwii, ale całkiem przyjemna w kooperacji. Breakpoint miało być rozbudowaną wersją Wildlands - umieszczoną na bardziej różnorodnej ekosystemowo, fikcyjnej wyspie i opatrzoną fabułą opartą o antagonistę granego przez serialowego Punishera. Ale zamiast nowego, lepszego Wildlands dostaliśmy coś dziwnego. Bo oto jest sobie od dawna seria Ghost Recon. Seria taktycznych strzelanek o dowodzeniu żołnierzami z oddziałów specjalnych. Która potem stała się strzelanką z systemem osłon. Która potem stała się kooperacyjną skradanko-strzelanką z otwartym światem. Która właśnie teraz stała się… lootshooterem z elementami surwiwalowymi.
Ech. Od czego by tu zacząć? No więc jest sobie jakaś wyspa zwana Auroą, która należy do jakiegoś miliardera-wizjonera. Tam jakieś ośrodki badawcze, drony, samodzielne ekosystemy, cuda-wianki. I nagle tonie tam jakiś statek obok, a potem świat traci z wyspą kontakt, więc oddział super-wyszkolonych i zabójczych komandosów zwanych Duchami zostaje wysłany, aby podlecieć na miejsce, zapukać do drzwi i zapytać "czy zastali Jolkę"… i czemu Jolka nie odbiera telefonów. Cała wyprawa kończy się nagłym spadnięciem helikopterów z nieba, śmiercią większości ekipy i jednym koleżką o ksywce Nomad, który przeżył, aby zobaczyć jak jego były kumpel z wojska, Punisher, dobija rannych z katastrofy i ogólnie przejął kontrolę nad wyspą. Nasz uparty wojak będzie musiał nawiązać współpracę z lokalsami, zrozumieć co się dzieje, zabić wielu wrogów i rozwalić drony. O dziwo gra ma więcej fabuły niż Wildlands, więc jeśli chce się w to grać w pojedynkę to na pewno opowieść nie wydaje się tak pusta i bezpłciowa - są jacyś bohaterowie, jakaś intryga oraz tajemnice.
Oceniając po kilkunastu godzinach - raczej niskich lotów, ale wciąż coś się tam dzieje. Zaraz po wylądowaniu pojawiają się te nowe elementy surwiwalowe. Tzn. nasz Nomad skręcił sobie kostkę, obił piszczel i obtarł przedramię, bardzo go boli i piecze, więc kuśtyka. Ale jak użyje zastrzyku albo apteczki to mu przechodzi. Gra ma niby jakiś system urazów, ale zdarzają się one nieczęsto i można je łatwo usunąć, bo jak się nie usunie to się kuśtyka. Można też zbierać jakieś zielsko, nabierać wodę do manierki, ale woda tylko odnawia pasek wytrzymałości, który zmniejsza się jeśli za długo biegamy sprintem. Bardzo długo. A z owoców i innego roślinnego detrytusa można w biwakach, będących punktami szybkiej podróży, robić jakieś mazidła i zjadła, które dają tymczasowe bonusy. Szkoda, że nie można tu szykować eliksirów wiedźmińskich, bo trochę tak to wygląda jakbyśmy na strzygę albo innego widłogona się szykowali. A ten rewolwer ze srebrnymi kulami mam na potwory. I te systemy są tu nie wiadomo po co.
Przez kilkanaście godzin grania nie natrafiłem na sytuację, w której urazy miałyby wpływ na cokolwiek, bo nawet jak się pojawiły to je leczyłem, a poza tym śmierć jest tu prawie bez znaczenia, bo po prostu się odradzamy bez większych konsekwencji. Ba, ze dwa razy po zgonie odrodziłem się tuż obok celu, do którego zmierzałem tuż przed śmiercią. Nomad rusza w teren, zabija niemilców tu i tam, napotyka okolicznych cywilów ukrytych w dość wypasionej jaskini i kiedy tylko tam wejdziemy okazuje się, że jest tam pełno różnych Nomadów, bo uruchamia się tu komponent sieciowy i jaskinia jest wspólną lokacją hubową, w której można się spotykać z innymi graczami. Poczułem się jakbym grał w The Division albo inne Destiny. A jak zbierzemy jakąś spluwę to okazuje się, że ma ona coś jakby poziom określający jej siłę. Są bronie białe, zielone, niebieskie i tak dalej. Oczywiście im wyższa klasa tym więcej ma różnych bonusów - zadaje większe obrażenia, szybciej się ją przeładowuje i tak dalej. Spluwy można też rozmontowywać, doklejać dodatki i ulepszać korzystając z komponentów, ale nie ma to żadnego sensu, bo każda nowa broń jaką znajdujemy jest mocniejsza od poprzedniej, więc i tak ciągle zmieniamy nasz oręż. Tak, nowy Ghost Recon jest lootshooterem.