Grand Theft Auto 2 - Psychodeliczny retrofuturyzm
Nim nastała era 3D serii GTA, Rockstar mocno eksperymentował z formułą cyklu.
Dodatki London do GTA 1 oferowały nowe miasto, pojazdy ale pod względem grafiki i rozgrywki nawet w tamtych czasach była mocno prymitywna, a jedynie prosta i chwytliwa rozgrywka była mocną stroną gry.
Zanim doszło do rewolucji serii, w formie GTA 3, postanowiono doszlifować elementy z poprzedniej części, a także zmienić setting, tworząc tym samym Grand Theft Auto 2.
Z intra przedstawionego w grze dowiadujemy się... zupełnie niczego, ale jest jednym z lepszych w serii i doskonale wprowadza nas w klimat gry.
Kierujemy Cloude'm Speed'em, którego główną motywacją (jak i wielu postaci z całej serii) jest zarobienie absurdalnej ilości pieniędzy i stanie się szefem miasta, którym tym razem jest Anywhere City.
Trevor przy Cloudzie wygląda jak wzorowy obywatel i postać o niesamowitej głębi:
Główny bohater GTA 2 jest typem socjopaty i psychopaty, człowieka nieliczącego się z nikim i z niczym, popełniającego najbrutalniejsze zbrodnie bez żadnych wahań, skrupułów, wyrzutów sumienia, dla którego jedyną wartością jest posiadany respekt.
Właśnie, respekt. Jest to bardzo ciekawa mechanika i szkoda, że nie została zaimplementowana w następnych częściach. Otóż, możemy wykonywać zadania w 3 różnych dzielnicach dla 3 gangów.
Jeśli będziemy ciągle wykonywać zadania dla jednego, wtedy respekt u drugiego może się zmniejszyć do tego stopnia, że będą nas atakować, gdy tylko nas zobaczą.
Wbrew pozorom, nie musimy wykonać ani jednej z tych misji, aby popchnąć akcję do przodu. Wystarczy, że uzbieramy okrągły milion dolarów i możemy się przenosić do następnej części miasta.
Następne kondygnacje różnią się między sobą; są coraz trudniejsze i dają nam inny sprzęt, pojazdy oraz bardziej "odjechane" zadania, ale o tym później.
Przejdźmy zatem do mięsa gry, czyli gameplay'u. Jest to rozwinięcie GTA 1, czyli wszystkie jest płynniejsze, wygodniejsze i mniej frustrujące, jednak gra nie ustrzegła się kilku poważnych wad. Zanim do nich przejdę, to muszę pochwalić model jazdy, który jest niesamowicie satysfakcjonujący. Poczucie prędkości, ostre zakręty, różny styl jazdy poszczególnymi pojazdami są rewelacyjne.
Czasem musimy wyjść z samochodu w celu przestrzelenia sprite'ów, ale tu już jest gorzej. W grze w ogóle nie używamy myszki i nie możemy strafe'ować, tylko skręcać jak w przypadku samochodu, co znacznie utrudnia strzelaniny.
Co, gdy chcemy schować broń i walczyć wręcz?
Szybko wracamy do karabinu i zapominamy o tym pomyśle: Okładanie się pięściami na chwilę powala przeciwnika, ale nic poza tym, co czyni je absolutnie bezużytecznym, chyba, że ktoś wykonuje pacifist run. Za to jest grupa, która walkę wręcz opanowała do perfekcji, a są to policjanci. Są oni niczym Obcy w Ósmym Pasażerze Nostromo - pojawiają się znikąd, są niesamowicie szybcy, a wejście z nimi w dotyk rozpoczyna nasze ostatnie sekundy życia. Są absurdalnie denerwujący, ale na szczęście po złapaniu nie obniżają naszej puli żyć.
Dokładnie tak, pierwsze 2 odsłony GTA posiadały system żyć, niczym rasowa platformówka, co uniemożliwiło mi przejście tytułu. Po utraceniu wszystkich żyć tracimy cały nasz postęp i lądujemy w tym samym miejscu, co na początku gry.
Muzyka w radiach to zazwyczaj elektronika albo coś głośnego, czasem usłyszymy jakieś żarciki prowadzących. Radio wypadło naprawdę dobrze, ale szkoda, że nie możemy zmieniać stacji.
Klimat szaleństwa dopełnia narrator, który komentuje każdą z naszych większych akcji (ARMOR!, PISTOL!, WASTED!, COWABUNGA!).
Jeśli ktoś się zastanawia, czemu narzekam na system żyć, skoro mogłem po prostu zapisać, to spieszę z wyjaśnieniem. Mianowicie, grę można zapisać tylko w kościele i to za sporą sumę pieniędzy, jaką jest 50 000 $, a do dyspozycji nie mamy żadnej mapy, ba, nie mamy nawet minimapy, więc musimy posiłkować się ciężarówkami z antenką, których jest jak na lekarstwo, a niech tylko podczas jazdy do zapisu natrafimy na̶ t̶e̶r̶m̶i̶n̶a̶t̶o̶r̶ó̶w̶ policjantów, którzy zetrą nasze marzenia o zapisie.
Rockstar w tej części postawił na odmienne klimaty niż w 1, ponieważ gra dzieje się 2013 ( z perspektywy gry to przyszłość) i wszędzie nam towarzyszą neony, ostra sygnalizacja świetlna i osoby przebrane za Elvisa Preslay'a, za których przejechanie za jednym zamachem otrzymujemy ogromny bonus pieniężny.
Zadanie są tak samo zwariowane jak sam setting. Jeden z naszych szefów każe na nam zapić 3 osoby z innego gangu, bo to rozpęta wojnę gangów, a chce ją wywołać, ponieważ... nudzi mu się. Często też nie jesteśmy rozpieszczani detalami dotyczącymi misji, ponieważ w tym przypadku nie wiemy nawet kim są te 3 osoby ani na jakich szczeblach się znajdują.
Są tu także misje, których mogą pozazdrościć pseudokontrowersyjne nowsze części. W jeden z nich musimy podszyć się pod kierowcę autobusu, zbierać osoby z przystanków, a potem zabrać je do fabryki, w której zostaną przerobieni na parówki.
Czasem jednak widać, że nawet twórcy byli zmęczeni tworzeniem następnych zadań i odzwierciedlają to w naszych przełożonych, którzy nie są w stanie podać logicznej przyczyny swoich motywacji.
Jak wyżej wspomniałem, możemy olać całą tę otoczkę, znaleźć czołg i przejść grę w 30 minut, ale nie preferuję tego sposobu.
Podsumowując, GTA 2 zestarzało się całkiem nieźle, ale potrzebuje solidnego remaster'a, który naprawiłby wszystkie niedoskonałości.