Omikron: The Nomad Soul - ambitnie i topornie
Gra zaczyna się ze sporym przytupem, ponieważ z portalu wyskakuje w naszą stronę osoba w niebieskiej zbroi, która mówi, że przybywa z równoległego świata, a jego los zależy tylko od nas. Po tym zdarzeniu zostajemy (duch tej osoby, ta osoba, my... nieważne) zaatakowani przez potwora, który wysysa duszę lub inną świecącą ektoplazmę z naszego ciała, lecz tę czynność przerywa mu robot, który bez zbędnego przejmowania się zaszłą sytuacją poleca nam udać się do domu i odpocząć. Widać, że do inteligencji tych z Detroid: Become Human mu jeszcze daleko.
Fabuła jest naprawdę zakręcona i mimo tego, że w głównym wątku brakuje jej oryginalności, łączy się w spójną całość i ogląda z zaciekawieniem. Nic nie zmieni jednak faktu, że nawet tutaj czuć miłość Cage'a i spółki to wplątywania wątków fantastycznych tam, gdzie nie trzeba.
W grze mamy też odrobinę nieliniowości dzięki wyborom w dialogach. Nie jest to może zupełne dno jak w Mass Effect 1, ale nie wpływają zbyt mocno na historię, tylko modyfikują jej elementy np. Możemy powiedzieć żonie osoby, w której jest obecnie nasza dusza, że nie rozmawia z nim, tylko właśnie z nami.
Najciekawszym elementem jest właśnie to, że możemy wybierać ciała, w których będziemy przebywać. Jest to oczywiście mocno ograniczone, ale każda postać ma różne statystyki, urozmaicające rozgrywkę.
Właśnie, statystyki. Sam The Nomad Soul jest miksem CRPG, przygodówki, FPS'a, zręcznościówki, Open World'a i...bijatyki.
Z powodu nadmiaru gatunków gra cierpi na tę samą przypadłość co Beyond: Good and Evil, czyli żadna z mechanik nie jest dopracowana.
Pierwsze, co przede wszystkim rzuca się w oczy to otwarty świat ukazany w intrze z muzyką David'a Bowie, której w grze nie brakuje, co jest ogromnym plusem. Oprócz zwykłego chodzenia po ulicy, to możemy pójść do różnorakich sklepów, marketów i klubów, a także przejechać się taksówką, poćwiczyć walkę z robotem w naszym apartamencie, podziwiać takie bajery jak jaszczurka w terrarium czy koncerty piosenkarzy grających utwory David'a Bowie. Warto też dodać, że to wszystko mogliśmy zobaczyć przed premierą Shenmue 1 i GTA 3.
Jeśli chodzi o inne mechaniki, to jest już gorzej. Sekcje FPS są mocno tragiczne, zwłaszcza dlatego, że mają one takie samo sterowanie jak zwykłe poruszanie się, więc domyślnie chodzimy strzałkami. Sam ruch też jest nieprzyjemny, inteligencja wrogów nie istnieje, a strzelanie nie daje żadnej satysfakcji.
Elementy platformowe to jakiś koszmar i mocno przypominają mi pierwszego Tomb Raider'a. Na szczęście jest ich jak na lekarstwo, więc można szybko o nich zapomnieć.
Aspekty RPG to ciągła zmiana postaci i ich statystyki. Modyfikować możemy tylko znajomość stylów walki, a reszta jak punkty życia, wiek itd. to kwestia przejmowanego ciała. W niektórych miejscach postać ma dość spore znaczenie, a niektóre są nawet potrzebne do ukończenia zagadek, ale ogólnie nie trzeba się tym zbytnio przejmować, bo odpowiednie postacie są nam podsuwane pod nos.
Co do zagadek, to są naprawdę dobre i gra nie prowadzi nas za rękę w (prawie) żadnym momencie. Często używamy po prostu jednego przedmiotu na drugim albo znajdujemy coś ukrytego, ale i tak jest nieźle.
Walki wręcz mocno przypominają te z Tekkena, jednak do poziomu hitu od Capcomu wiele im brakuje.
Mamy do wyboru kilka rodzajów kopów i ciosów, ale jest ich niewiele i czasem szczęście zadecyduje o wyniku walki.
Obowiązkowym jest mieć zawsze pełne zdrowie i maksymalną znajomość walk, ponieważ jakbyśmy nie wymachiwali pięściami, to i tak bez nich szybko zostaniemy zmiażdżeni.
Wracając do sterowania, to nawet podczas normalnej rozgrywki jest ono uporczywe, więc postać daje się kierować niczym średniej klasy betoniarka. Podczas skoku nie możemy kierować postacią, co przywodzi na myśl pierwsze Castlevanie, możemy tylko skręcać, a o strafe'owanie to sfera marzeń.
Osobny akt tragedii to kamera, która czasem lubi pobawić się z graczem.
Grafika zestarzała się dość źle, a niektóre postaci to bryła bez żadnego wyrazu. Otoczenie jest znośne, ale ogólnie jest po prostu brzydko. Miły elementem jest za to obecność samego David'a Bowie w grze, który użycza głosu i twarzy jednej z postaci, która jest jedną z lepiej wykonanych w grze. On jak i większość aktorów głosowych odwaliło kawał dobrej roboty.
Muzyka poza utworami wymienionego wcześniej artysty w grze występują syntetyczne i szybkie kawałki, które są nawet niezłe, ale znajdują poziom niżej względem tych od Bowie'go.
Warto też wspomnieć, że planowano sequel, ale jego plany spełzły na niczym, ze względu na Fahrenheit, następcę Omikron.
Reasumując, The Nomad Soul to gra, która posiada większość mankamentów gier 3D z okresu lat 90. W dodatku wielogatunkowość wyrządziła jej kolejną krzywdę, której można było uniknąć. Nie zmienia to jednak faktu, że historia nadal jest solidna, a innowacyjne elementy zawarte w niej zaskakują. Cage przez lata udoskonalał swoje gry, lecz początek jego historii związanej z elektroniczną rozgrywką zaczyna się właśnie tutaj.